Yuhin Pik 5130 m n.p.m. - w cieniu Lenina
Plan trekkingu w skrócie:
Lenin BC (3600 m n.p.m.) - Lenin BC1 (4360 m n.p.m.) - Pik Kholm (4710 m n.p.m.) – Yuhin Pik (5130 m n.p.m.) – Lenin BC (3600 m n.p.m.)
Długość trekkingu 32km. Czas: 3 dni.
Kirgistan to raj dla miłośników gór, które stanowią ponad 90% powierzchni kraju, przy czym na wysokości ponad 2500 m n.p.m. jest aż połowa kraju. Najwyższy szczyt Polski to Rysy (2499 m n.p.m.) - najwyższy szczyt w Kirgistanie to Szczyt Zwycięstwa (7439 m n.p.m.), dawna nazwa Pik Pobiedy, położony w paśmie górskim Tienszan. Treging w Tienszan jest dość popularny, trasa prowadzi wzdłuż lodowca Inylczek do BC pod Szczytem Zwycięstwa. W BC można skorzystać z lotu helikopterem nad szczytami, jednakże panują tam trudne warunki techniczno-pogodowe i wszystkie dostępne w ostatnich latach helikoptery wojskowe (sztuk 3), z których korzystały agencje trurystyczne, niestety uległy zniszczeniu w czasie lądowania (ostatni wypadek miał miejsce w lipcu 2018). Z kolei jeden z najbardziej znanych to Szczyt Lenina (7134 m n.p.m.), położony w górach Pamir. Ciężko w trakcie jednej 2 tygodniowej wyprawy do Kirgistanu zobaczyć oba te szczyty, więc podróżnik – jeśli ma ograniczony czas - już na samym początku musi zdecydować, który kierunek obrać.
My wyruszamy w sierpniu w stronę Lenina, z zamiarem zdobycia pobliskiego 5 tysięcznika – Yuhin Pik (5130 m n.p.m.).
Do Lenin BC dotarliśmy w porze obiadowej, po siedmiodniowym trekkingu w górach Ałajskich. Najłatwiej jest się tu dostać korzystając z busów agencji trekkingowych. Droga do bazy wiedzie bezdrożami doliny Ałajskiej. Na miejscu żółte namioty Red-Fox, o niebo bardziej przestronne od turystycznych dwójek, w których spaliśmy przez ostatnie sześć nocy oraz możliwość skorzystania z prysznica, ciepłego prysznica, działały niewątpliwie na plus. Jednakże prognoza pogody wciąż nie była pomyślna. Tu pożegnaliśmy się z połową ekipy – tragarzami, którzy towarzyszyli nam w przeprawie przez góry Ałaj. W pochmurne popołudnie zapoznaliśmy się z terenem, poprzyglądaliśmy się życiu rodziny pracującej w sezonie w bazie, skorzystaliśmy z gorącego prysznica. W bazie tej czuło się powiew alpinistycznych czy wręcz himalaistycznych klimatów.
Pik Lenina to podobno najłatwiejszy technicznie szczyt spośród siedmiotysięczników i przyjeżdżają tu zapaleńcy z różnych stron świata, niektórzy stopem z worem pełnym wspinaczkowego ekwipunku, inni w zorganizowanych grupach ze ścisłym planem, a jeszcze inni z grupą przyjaciół w poszukiwaniu przygód. Niemało tu osób, które poświęcają dobrych kilka tygodni na próby najpierw zmierzenia się z Leninem. Początkowo towrzyszy im entuzjazm, a z czasem zmienia się w niechęć i już tylko potrzebę „zaliczenia” tej góry. Spotkaliśmy kilka osób, które zeszły do BC z BC3 (ok. 6200 m n.p.m.), po bezskutecznym oczekiwaniu na okno pogodowe lub próbach atakowania szczytu. Schodzili w dół, z odmrożonymi twarzami i rękami by „odpocząć” od wysokości i monotonnego menu. Przy kolacji w kirgiskiej jurcie - co stół to inna przygoda górska. A zasiadali przy tych stołach również zaprawieni w alpinistycznych podbojach, wspominający wyprawy nawet w towarzystwie Simone Moro.
Rankiem, ku naszemu zdziwieniu, powitało nas błękitne niebo, malowniczo odbijające się w tafli jeziora i co wtedy ujęło nas najbardziej - Pik Lenina, jak na dłoni. To niesamowite jak podnosi się poziom energii, wraz z namacalnym wzrostem szans na spełnienie planów… Tuż po śniadaniu ruszyliśmy do BC1. Pierwsze kilometry wiodły po podmokłych zielonych terenach, ze skalistym ośnieżonym grzbietem górskim na horyzoncie i pośród ciekawskich rodzin świstaczych dookoła. Po przekroczeniu pierwszej ściany, krajobraz zmienił się diametralnie. Skaliste góry zamieniły się w wielobarwne sypkie ściany, u podnóża których rozciągał się poszarzały jęzor lodowca. Jeszcze parę lat wcześniej trasa do BC1 wiodła właśnie po lodowcu, jednakże wraz ze wzrostem liczby turystów i ich wymagań, by umożliwić transport konny, szlak został przesunięty na zbocze góry.
Nowa trasa jest na pewno łatwiejsza niż labirynt między lodowymi szczelinami, jest jednak parę takich miejsc, gdzie kamienie z góry lecą bez przerwy. Takie odcinki, czasem 15-to metrowe, przebiega się pojedynczo, najpierw obserwując bacznie, co się z góry toczy i wybierając moment który wydaje się najbardziej odpowiedni, a czasem tracąc cierpliwość i wiarę, że będzie lepiej, rusza się „na oślep” do przodu. W tym miejscu dobrze mieć kask, ponieważ spadający kamień może mocno poturbować lub skutkować ześlizgnięciem się ze stromego szlaku 100-150m w dół. Na trasie spotkaliśmy stosunkowo dużą liczbę turystów idących w jedną i w drugą stronę, minął nas również transport turysty, który złamał nogę. Trasa z BC (3600 m n.p.m.) do BC1 (4360 m n.p.m.) mierzy ok. 13km i zajmuje ok. 4-5h.
Baz na tej wysokości jest kilka, obsługiwanych przez różne agencje turystyczne. Ta, w której się zatrzymaliśmy, składała się z ok. 15 żółtych Red-Foxów, polanki oklejonej małymi turystycznymi namiotami, „otwartej” i przestronnej łazienki – beczka z wodą + bardzo praktyczne plastikowe dozowniki do wody, zawieszone na drewnianym stelażu oraz malowniczo położnej i zadbanej toalety – z fantastycznym widokiem na Pik Lenina.
W bazie rozgościliśmy się w zimnych namiotach. Po krótkim leżakowaniu udaliśmy się na stołowego namioty na kolację, dyżurny kucharz przygotował pyszną i wyszukaną potrawę, zadziwiające na tej wysokości, a temperatura spadła do nieprzyjemnego poziomu poniżej zera. Podczas kolacji dowiedzieliśmy się, że tego dnia miał miejsce dramatyczny wypadek, zginął przyjaciel naszego przewodnika, prowadząc klientkę na Pik Lenina, drugi wypadek zakończył się tylko złamaniem.
Yuhin Pik 5130 m n.p.m.
Następnego ranka, po śniadaniu ruszyliśmy na podbój Piku Yuhina (5130 m n.p.m.), na którym często planujący atak na Lenina, spędzają aklimatyzacyjną noc. Samo śniadanie w ciemnej stołówce, gdzie podawany był ciepły parujący posiłek oświetlony jedynie światłem naszych czołówek, było niesamowicie klimatyczne. Wyruszyliśmy około 6:00, bez konieczności aklimatyzacji, ponieważ byliśmy już po trekkingu w górach Ałajskich. Pokonujemy kolejne metry, prawie w milczeniu, oczekując aż słońce wyjdzie ponad linię gór i ogrzewaje nas swoimi promieniami. Na trasie pusto i cicho, szlak wspinał się zygzakiem w górę. Nie robiliśmy przystanków, bo zimno. Kiedy pojawiło się słońce od razu zrobiło się przyjemniej i można było powoli rezygnować z kolejnych warstw ubrań. Realizując nasz plan, po drodze zdobyliśmy Pik Kholm 4710 m n.p.m.
Prawdziwie ostre podejście zaczyna się od wysokości 4750 m n.p.m., ale co warte podkreślenia, z racji położenia Kirgistanu, na tych wysokościach jest względnie ciepło i szlak o tej porze roku przy ekspozycji północnej jest praktycznie do 5000 m n.p.m. bez śniegu. Nie są zatem potrzebne liny, raki ani czekany. Tego poranka Yuhin Pik był osamotniony, przykryty świeżą warstwą śniegu, otulony ciszą, z jednej strony dający widok na uśpioną dolinę Ałajską, a z drugiej na białe majestatyczne góry z piętrzącym się Pikiem Lenina, piękny pożebrowany lodowiec, również przykryty świeżą białą warstwą puchu. Ponieważ na szczycie pogoda była wspaniała, praktycznie bezwietrznie, było dużo czasu na zrobienie zdjęć, a nawet odśpiewanie piosenki GrubSon’a - „Na szczycie”. Usatysfakcjonowani spokojnie wróciliśmy do BC 1, a następnie ponawiając tą samą trasę wzdłuż lodowca i pięknych kolorowych gór zeszliśmy do BC, skąd następnego dnia ruszyliśmy busem w stronę Osh, by stamtąd polecieć do Biszkeku.
Skazka kanion
W tym miejscu zakończył się nasz kirgiski trekking, ale urlop jeszcze trwał. Z Biszkeku udaliśmy się nad słone jezioro Issyk-Kul. Można dotrzeć tam taksówką (nie jest bardzo droga, a pozwala na elastyczne zwiedzenie miejsc po drodze, jednakże trzeba zaakceptować panujące tu standardy jazdy oraz stan techniczny pojazdów) lub skorzystać z bardzo taniej marszrutki – popularny system transportu zbiorowego w Kirgistanie – tzw. busik (który porusza się dość sprawnie, również nie trzymając się ograniczeń prędkości, podobno jednak korzystając z długoterminowego "abonamentu" uzgodnionego z miejscowymi służbami drogowymi). Issyk-Kul to drugie największe jezioro górskie na świecie (po Titicaca). Nocowaliśmy w wiosce koło Bokonbajewa, zbudowanej na potrzeby turystów. Są tu same jurty (tradycyjne namioty kirgiskie, mniejsze do spania, większe do spotkań wieczornych i jadalniane) oraz oryginalne, wykonane z naturalnych materiałów miejsca codziennego użytku, hamaki. Gościnnie nastawieni gospodarze serwują tradycyjne posiłki (zdecydowanie mięsne z makaronem lub ziemniakami, warzywa z cebulą, lokalne chleby i sosy) oraz częstują turystów kieliszkiem wódki, w ofercie była też mobilna sauna! Tak, sauna, została zrobiona na bazie wojskowego samochodu transportowego. Chętni wsiadają do części transportowej, odpowiednio nagrzanej i naparowanej, a kierowca w ciągu 10 minut dojeżdża nad jezioro i wypuszcza saunowiczów wprost do dość chłodnej wody.
Miejsce, które odwiedziliśmy kolejnego dnia, to kanion Skazka („Fairytale canyon”), położony ok 30 km na wschód od naszej wioski. Przepiękne formy górskie i kolory komponują się z soczystą zielenią małych roślin oraz błękitem nieba. Trzygodzinny spacer w pełnym słońcu i temperaturze ponad 25 stopni w zupełności wystarcza, by w pełni nacieszyć się nieziemskimi widokami. Niewątpliwie, Kirgistan ma wiele do zaoferowania turystom, miłośnikom gór i koni, i pewnie dlatego, że jest tak mało popularnym kierunkiem turystycznym jest tak pięknie naturalny.
Galeria zdjęć