ISLANDIA

Księżycowe krajobrazy i kipiąca energia

Plan podróży w skrócie:
Jezioro kraterowe Kerio - Wodospad Gullfoss - Gejzery (Geysir) - Wodospad Glymur – Hekla - Landmannalaugar - Wąwóz Gjain - Wodospad Seljandfoss - Wodospad Skogafoss - Czarna plaża Vik (Reynisfjara) - Lodowiec Jokulsarlon – Skaftafell - Jezioro Kleifarvatn – Krysuvik - Blue Lagoon - Bifrost - Deildartunguhver (gorące źródło) - Wodospady Barnafoss – Thingvellir - Reykjavik

Lądujemy na ziemi ognia i lodu. Na styku dwóch płyt tektonicznych – płyty Północnoamerykańskiej i Euroazjatyckiej. Tą energię Ziemi można tu poczuć i zobaczyć w wielu miejscach, co czyni Islandię niepowtarzalną. Przymierzając się do podróży na Islandię warto zboczyć z utartych szlaków i rozważyć wypożyczenie samochodu z napędem 4*4. Taki samochód daje nam gwarancję niezapomnianych wrażeń, w szczególności jeżeli zdecydujemy się na zjazd z asfaltu i podążanie żwirowymi lub wręcz wulkanicznymi drogami oraz pokonanie nieuregulowanych strumieni wodnych. Taką też opcję wybraliśmy co pozwoliło nam zobaczyć Park Landmannalaugar i zbliżyć się do potężnej Hekli.

  - Ja/Nei - tak/nie - inne słowa ciężko opanować

  - Skyr - gęstyt jogurt

  - Bjork - najbardziej rozpoznawalna piosenkarka

  - 99,9% społeczeństwa potrafi pisać i czytać

  - Hakarl - rekin polarny

  - Nordurl Jos - Zorza polarna

  - Maskonur - ptak - symbol Islandii

  - Pylsur - słynne islandzkie hot dogi

  - Althing - Islandzki parlament

  - Hekla - najwyższy czynny wulkan Islandii

Na lotnisku w Keflaviku czeka na nas przedstawiciel wypożyczalni aut, który w naszej ocenie jest zbyt przesadnie ubrany jak na temperaturę około 10C, ciepła czapka, kurtka zapięta najwyżej jak się da... Wychodzimy na zewnątrz terminala i wszystko staje się jasne – Islandia, to dodatkowo, kraj niczym nie ograniczonego wiatru. Dlatego jedna z pierwszych i droższych pamiątek przywiezionych z Islandii to czapka. Oczywiście z baraniej wełny. Natomiast to co pozostaje na długo w pamięci to zapach powietrza. Tak, w porównaniu z krakowskim powietrzem, to tak jakby oddychać czystym tlenem.

Nasz plan to zwiedzenie południowo-zachodniej Islandii. Zanim jednak powstał plan, było dużo czytania i żmudnego zaznaczania atrakcji turystycznych na tradycyjnej mapie. I tu rada - czytając egzotyczne dla nas nazwy różnych miejsc i atrakcji nie silmy się na ich zapamiętanie… to co Was zainteresuje od razu zaznaczajcie na mapie.

My naszą przygodę zaczynamy od okolic Selfoss. Pierwszy nocleg zarezerwowaliśmy w schronisku turystycznym. Ciekawa opcja na stosunkowo tani nocleg na wciąż relatywnie drogiej Islandii. Możliwość poznania i porozmawiania z innymi turystami, wymiany doświadczeń i inspiracji to niewątpliwie największy walor, poza tym możliwość skorzystania z wi-fi, oraz świetne warunki higieniczne podnoszą poziom zadowolenia.  Dodatkową zaletą okazała się bliskość marketu BONUS oraz pizzerii. Tak, pizza dotarła nawet tu i jest zdecydowanie tańszą alternatywą dla lokalnych przysmaków typu zgniłe mięso rekina czy smażone maskonury.  

Z Selfoss kierujemy się na północ w stronę wodospadu Gullfoss, po drodze zatrzymując się na krótki spacer dookoła kraterowego jeziora Kerio. Sam Gullfoss (nazwa oznacza „złote wodospady”) jest potężny, kaskadowo spada do głębokiego na ok. 70m kanionu zarośniętego czysto zielonym mchem. Zrobienie zdjęć przy nieodpowiednim wietrzne stanowi dla fotografa pewne wyzwanie, ponieważ stojąc kilkaset metrów od wodospadu nadal spadają drobinki wody. Atrakcji całemu spektaklowi dodaje wszechobecny szum spadającej wody oraz często pojawiające się tęcze (o ile słońce przebije się przez chmury). Potęga natury widoczna jest tu gołym okiem – spieniona ściana wody (zapewne stąd rzeka nazwana Hvita – czyli „biała rzeka”) bezwzględnie uporządkowuje teren na którym ląduje... Zdecydowanie warto tu podjechać w szczególności, że w niewielkiej odległości znajduje się kolejna widowiskowa atrakcja Islandii – pole z Gejzerami i wśród nich ten najsłynniejszy – Geysir.

Ponoć jest to pierwsza oficjalnie uznana atrakcja turystyczna Islandii, o której pisano w przewodniku z XVIII w. Niestety jest on w chwili obecnej w stanie uśpienia. Za czasów swojej „świetności” wyrzucał wodę nawet na 70m w górę. Dziś funkcjonuje inny gejzer – Strokkur („bańka”), który co około 10 min wyrzuca wodę na 15-20m do góry. Fascynujące zjawisko, które ciężko spotkać w innych miejscach na Ziemi. Dobrze, że żyjemy w czasach fotografii cyfrowej i mogliśmy „wyżyć się” artystycznie robiąc kilkadziesiąt zdjęć… a może i więcej.

Zobaczenie tych atrakcji nie wymaga od turysty właściwie żadnej aktywności fizycznej. Wystarczy podjechać na parking, wysiąść z auta lub autobusu i pochodzić po udeptanych ścieżkach. Stąd też wielu tu turystów 1-dniowych z Reykiaviku, którzy w ramach wykupionej wycieczki objeżdżają główne atrakcje wyspy w szybkim tempie. Jeżeli natomiast do atrakcji turystycznej prowadzi 3-godzinny szlak, to jest duża szansa że nie spotkamy nikogo. Tak było w przypadku naszej wędrówki do wodospadu Glymur (czyli „dzwoniący”) – najwyższego wodospadu na Islandii o wysokości około 200m. Sam szlak jest ciekawy i wymaga kilkukrotnej przeprawy przez rzekę, gdzie często mostem jest deska i lina. Widok na końcu szlaku wynagradza trudy – z jednej strony huk i piękno wodospadu, a z drugiej strony panorama na fiord Hvalfjordur.

Landmannalaugar

Namiastkę prawdziwej Islandii poznaliśmy następnego dnia kierując się w stronę Hekli i rezerwatu Landmannalaugar. Aby dojechać w te rejony musimy mieć auto 4*4 z dużym prześwitem i to nie tylko dlatego, że tak podpowiadają znaki, ale faktycznie teren jest mocno offroad’owy. Zresztą im głębiej w ląd tym większe zrozumienie dla ich uwielbienia (a właściwie potrzeby) posiadania monster trucków. Jadąc w kierunku Hekli mamy przed sobą iście księżycowy krajobraz. NASA nie bez powodu testowała swoje łaziki księżycowe właśnie na Islandii. Całkowity brak roślinności i otaczający ciemny żużel wulkaniczny robi wrażenie. Do tego udaje nam się zobaczyć szczyt Hekli, co ponoć nie jest takie oczywiste, ze względu na Jej chimeryczność i częste zachmurzenie w tym rejonie.

Droga do Laindmannalaugar („łaźnia ludzi lądu”) jest czasochłonna, ponieważ brak tu asfaltu i często trzeba się przeprawić przez po-roztopowe rzeczki. W końcu docieramy do rezerwatu kolorowych gór, które wyglądają z bliska tak, jakby je ktoś przed chwilą właśnie usypał, a z daleka tak, jakby je ktoś namalował. Góry zbudowane są z czystego ryolitu, czyli skały powulkanicznej. Kolory zawdzięcza dużym zawartościom związków krzemowych, a powstaje z bardzo wolno płynącej lawy, która ma czas na krystalizację. Wędrówkę rozpoczęliśmy z osady zlokalizowanej w zielonej dolinie mocno nawodnionej gorącymi źródłami oraz bardzo rześkimi górskimi potokami. Na dzień dobry w punkcie informacyjnym wypytaliśmy o pobliskie szlaki oraz na wychodne sfotografowaliśmy wisząca na ścianie mapę. Dopiero dużo później, na zdjęciu, zauważyliśmy cenę przypięta do mapy i wtedy dopiero właściwie zrozumieliśmy minę pani, która nie podzielała radości z faktu posiadania kopii mapy.

Wspięliśmy się więc na pole lawowe o grubości kilkudziesięciu metrów i szerokości metrów kilkuset.  Przed zejściem z lawy urządziliśmy sobie piknik i raczyliśmy się widokami gór. Jak się okazało trochę się zatraciliśmy w tych widokach, ponieważ w dalszą wędrówkę wybraliśmy się pozostawiając torbę na aparat - z kluczykami i dokumentami do samochodu - na skale. Zanim jednak się zorientowaliśmy, przemierzyliśmy płaty śniegu zalegające ma zboczach gór, później zielone mokradła po których znaleźliśmy się na kamienistym lądzie. I tu nastąpił przebłysk – gdzie jest nasza torba na aparat? Szybka decyzja i równie szybki bieg przez całą dolinę z nadzieją, że wszystkie opowieści o tym jaki to bezpieczny, bogaty kraj z uczciwymi ludźmi, są prawdą. Ci, którzy nie biegli zastanawiali się jak ewentualnie można zorganizować tymczasowy dowód by móc wydostać się wyspy. Na szczęście ta historia zakończyła się dobrze – porzucona torba czekała.

Ruszyliśmy więc dalej białym szlakiem przedzierając się przez strumienie górskie, które zmusiły część piechurów (ale nie z Polski) do odwrotu. Nam udało się przebrnąć przez te małe rzeczki ale nikt z nas nie pozostał suchy. Następnie grzbietami gór otaczających dolinkę przemierzyliśmy trasę białego i czerwonego szlaku. Nawierzchnia owych gór jest bardzo różna – sypka, kamienista, gąbczasta, omszona, pyłowa, a przede wszystkim kolorowa. Po kilkugodzinnym trekkingu rozkoszowaliśmy się kąpielą w naturalnej sadzawce utworzonej przez gorące źródło oraz polodowcowy strumień – w końcu nazwa parku do czegoś zobowiązuje. Uczucie niesamowite – wchodzimy do naturalnej ”łaźni” gdzie z jednej strony wypływa gorąca woda, a z drugiej strony lodowata woda spływająca prosto z gór. Regulacja temperatury wody, w której aktualnie się zanurzamy odbywa się na zasadzie przesuwania krok w prawo, lewo, przód, tył. Nic dziwnego, że park ten jest dobrze znany Islandczykom od pokoleń. Tak na marginesie, ponoć każdy rodowity mieszkaniec wyspy chociaż raz w życiu przechodzi cały 4 dniowy szlak prowadzący z Landmannalaugar do Thorsmork.

 

Opuszczamy park i udajemy się do wąwozu Gjain. Mały wąwóz, który jawi się jako oaza spokoju i zieleni, położony pośród wszechobecnego powulkanicznego żwiru. Trochę przywodzi na myśl Tolkienowskie Shire.

Teraz w stronę czarnej plaży, byle nie za szybko, bo to kończy się na Islandii wysokimi mandatami. Tak więc przemierzamy autem totalne pustkowia, pozbawione praktycznie ruchu samochodowego z przepisową prędkością do 90km/h. Zatrzymujemy się po drodze by podziwiać wodospady Seljandfoss i Skogafoss. Główną atrakcją tego pierwszego jest to, że można przejść za strumieniem spadającej wody oraz niesamowite ukształtowanie terenu. Woda spada tu z półki skalnej do szerokiej doliny. Z kolei Skogafoss emanuje siłą.

Wodospad można podziwiać z bliska zarówno z dołu jak i z góry, gdzie prowadzi krótki szlak, a właściwie schody. To najprawdopodobniej 2 ostatnie miejsca masowej turystyki z Reykjaviku położone najbardziej na wschód.

Środkowa część południowego wybrzeża Islandii jest słabo rozwinięta i zamieszkuje tu na stałe bardzo niewielu mieszkańców. Głównie dlatego, że ten obszar to jedna wielka równina (morena lodowcowa), która na co dzień wygląda bardzo spokojnie. Wszystko się zmienia, kiedy dochodzi do gwałtownego topnienia lodowca, na skutek erupcji wulkanicznych. Siła rwących rzek oraz niesionych brył lodowych niszczy wszystko na swojej drodze. Ostatnia taka katastrofa zdarzyła się w 1996r kiedy to wybuch wulkanu położonego pod lodowcem Vatnajökull, spowodował częściowe stopienie lodowca i potężne powodzie, które zniszczyły drogi i mosty. Pozostałości mostu Skeidara stanowią obecnie swego rodzaju mementum i obrazują siłę drzemiącą w naturze.

Wybrzeże jest usiane drobnymi czarnymi powulkanicznymi kamieniami, które na skutek erozyjnej działalności wody są idealnie gładkie. Polecamy udać się na krótką wycieczkę po plaży w okolicach miejscowości Vik oraz przylądka Dyrholaey – najbardziej wysuniętego na południe punktu Islandii. Sam przylądek to wulkaniczna skała o wysokości około 100m, z którego rozpościera się widok na czarną plażę i liczne małe wysepki. Pakiet wrażeń dopełnia wszechobecny wiatr i szum Oceanu. Bardzo ciekawe miejsce na zrobienie kilku zdjęć, w szczególności że przebywają tu też Maskonury.

Podążamy dalej na wschód, aż do jeziora Jokulsarlon, które powstało z topniejącego lodowca. Na pozór samo jezioro i pływające po nim fragmenty lodu nie wyglądają na duże. Dopiero kiedy na jezioro wypływa turystyczna amfibia, widzimy skalę tych gór lodowych. Morena czołowa ma szerokość kilkuset metrów i oddziela jezioro od Oceanu. Szerokokątne obiektywy są wskazane jeżeli chcemy uchwycić jezioro i Ocean w jednym kadrze. Możemy się ratować też trybem panoramy.

Wracając w kierunku Reykiawiku odwiedzamy jeszcze Park Skaftafell z niecodziennym wodospadem Svartiffoss. Szlak prowadzący do wodospadu przyciąga wielu turystów, zapewne dlatego że jest bardzo przystępny jeśli chodzi o stopień trudności. Widok amfiteatralnych kolumn bazaltowych, pośrodku których spada woda, pozostaje przez swoją niezwykłość na długo w pamięci. Ten Park to skupisko różnych i niezwykłych zjawisk lodowcowych (moreny, detrakcje, szczeliny, jeziora, osady glacjalne) oraz wulkanicznych. Zdecydowanie warto zapuścić się w te rejony Islandii, nawet jeżeli mamy bardzo ograniczony czas na zwiedzanie.

Warto rozważyć też wizytę w lokalnych centrach informacji turystycznych. Jest to okazja do porozmawiania z lokalnymi ludźmi o tym jak się żyje na wyspie. Mimo tego, że dzień wcześniej czytaliśmy o katastroficznej erupcji Laki w 1783r, to film przedstawiający efekty tej erupcji  bardzo nas poruszył, dając bliższe wyobrażenie tego co się wydarzyło. Trudno sobie wyobrazić, że przez dwa lata od erupcji wulkanu, niebo nadal zasnute było czarnym pyłem, wyniszczając ludność i zwierzęta. Po projekcji bardziej zdaliśmy sobie sprawę z tego, że ta sielska, wyciszona i zielona w tym momencie wyspa, w jednej minucie może zamienić się w piekło. I tu warto podkreślić jeszcze raz niesamowite położenie Islandii na śródatlantyckiej linii uskoku, stąd też aktywny obszar sejsmiczny.

Niewątpliwą atrakcją jest pobyt w pierwszym Parku Narodowym Islandii Thingvellir, gdzie można stanąć pośrodku doliny ryftowej pomiędzy płytą Euroazjatycką, a Północnoamerykańską. To niesamowite miejsce było też, przez prawie 1000 lat, miejscem spotkań i obrad ludów zamieszkujących Islandię. To tu stanowiono prawa obowiązujące na wyspie oraz skazywano przestępców na śmierć poprzez zrzucenie ze skał.

Okolice Reykjaviku kojarzą się głównie z tzw. „Błękitną Laguną”, która jest najczęściej odwiedzanym miejscem na Islandii. Nie jest to naturalny twór i powstał w sumie przypadkowo gdy szukano nowych źródeł energii dla bazy NATO w Keflaviku. Dzięki temu, że woda jest bogata w krzemionkę utworzyła białe śliskie podłoże, które uszczelniło skały doprowadzając do powstania dużego bajecznie niebiesko-zielonego zbiornika. Białe błoto bogate minerały jest bardzo cenione w kosmetyce i można zakupić je w lokalnym sklepiku, ale również nasycić się nim na miejscu -  aby nie nurkować po nie, pracownicy Laguny donoszą co chwilę wiadra z owym specyfikiem. Reasumując – klimat kąpieli pośród surowych krajobrazów w ciepłej wodzie, stanowi nie lada atrakcje i pomimo dużej ilości turystów – polecamy.

W drodze do Laguny warto zatrzymać się na polach geotermalnych w okolicach Krisuvik. Spacer po okolicznych wzniesieniach daje niezapomniane wrażenia. Co chwila z okolicznych szczelin wydobywa się para, tak jakby cała góra była jednym wielkim garem, który ma zaraz eksplodować. Wracamy do Reykjaviku  wzdłuż jeziora Kleifarvatn, gdzie czeka nas nocleg w prywatnym domu, a w ogrodzie balia z gorącą wodą z geotermalnego źródła. Latem taka kąpiel w środku nocy pod niebieskim niebem wybija z rytmu totalnie.

Islandia ma wiele do zaoferowania i trudno w trakcie jednego krótkiego pobytu zakosztować wszystkich atrakcji i uroków tego niesamowitego kraju. Warto na koniec dodać, że wstęp do PN jest bezpłatny.

Galeria zdjęć